poniedziałek, 2 listopada 2015
#3
Wymiany międzynarodowe to super sprawa.
Na początku zawsze jestem jak "jeeeeny, ja nie chcę, po co mam tam jechać, wolę chodzić na praktyki", a na koniec nigdy nie mogę przywyknąć do rzeczywistości. Wszystko wydaje mi się teraz takie nudne i monotonne, ciągle praktyki i szkoła, potem dom i tak w kółko. A tam codziennie coś się działo, każdy dzień był tak niesamowity, że kończył się w mgnieniu oka. Fakt, nie było mi zupełnie łatwo każdego dnia, pierwszy wieczór był najgorszy, stres, bo przecież to nowi ludzie, skrępowanie, to było bardzo niewygodne, mimo że na koniec czułam jakby wszyscy ci ludzie byli moją rodziną. Nawet nie rozmawiałam z każdą z tych osób, ale patrzenie na nich każdego dnia sprawiło, że w pewnym sensie przywiązałam się do nich. Były momenty, kiedy chciało mi się płakać, były też takie, kiedy kompletnie nie miałam siły nawet oddychać, ale kurde, było warto. Niestety, te projekty trwają zawsze maksymalnie osiem dni. To nie jest wystarczający czas, by mieć choć trochę dość tych ludzi, naprawdę, ciężko jest się odzwyczaić. Pewnie każdy zna to uczucie, jestem przekonana.
Smutno mi. Znalazła się tam osoba, która stała się dla mnie szczególniejsza od pozostałych, bliższa. Nie dzieli nas duża odległość, ale dzieli nas granica państw, przez którą nie jest tak łatwo się przedostać, plus osoba, o której mówię, nie nudzi się ani trochę, ma masę nauki i brak czasu na spotkania ze mną (haha co, dla chcącego nic trudnego; nevermind).
Po prostu trochę mi pusto w środku.
niedziela, 26 lipca 2015
#2
Ciągle myśląc o tym co było, stracisz z oczu to, co może być.
Życie jest piękne. Kiedyś w to nie wierzyłam, ale to była kwestia czasu i mojego podejścia. Tak wiele się zmieniło, rok temu nie wierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że tak będzie wyglądało moje życie. A jednak.
Od czego się zaczęło... Mamuśka przez długi czas narzucała mi swoją "pomoc". "Pomoc" dlatego, bo ona mi chciała wcisnąć swoją wiedzę, czuła się wyższa, mając większą świadomość, i tej wyższości nie ukrywała. Nie nauczyłabym się dobrze, gdybym wtedy tą wiedzę od niej przyjęła, nie tak to działa. Każdy musi przeżyć własną tragedię, by jego chęci były na tyle silne, żeby mógł zmienić swoje życie trwale i z dobrymi skutkami. Przekonałam się na własnym przykładzie, wtedy poszłam do jednej z najlepszych terapeutek pod słońcem, wysłuchała, doradziła z perspektywy obcej mi osoby, nakierowała na niektóre ścieżki, postawiła mi pytania, na które musiałam odpowiedzieć sama sobie. Reszta przyszła poniekąd sama, otrzymałam jedną, szczerą, prawdziwą pomocną dłoń, która trzyma mnie po dziś dzień. Nie, nie prowadzi mnie przez życie - daje mi wskazówki, analizuje razem ze mną wszystkie za i przeciw, dzieli się ze mną własnymi opiniami i wysłuchuje z uwagą moich. Każdy potrzebuje takiej ręki, każdy potrzebuje rozmawiać, kontaktu z drugą osobą, wymiany zdań, małych porad, perspektyw kogoś innego. Nie przez wszystko da się przejść samodzielnie, ale taką siłę można uzyskać. Akceptacja i wiara w siebie są najpotrzebniejszymi rzeczami w życiu. Bez akceptacji samego siebie nie zaakceptujemy drugiej osoby, bez wiary w siebie nie osiągniemy tego, o czym marzymy. A marzenia da się spełnić, wszystkie. Mówię o tym, mając świadomość po części tylko teoretyczną, ale z drugiej strony - marzyłam o tym, by być szczęśliwa, by nie bać się świata; to udało mi się uzyskać. Może jeszcze nie w stu procentach, ale na tym polega życie, by popełniać błędy, by wiele razy upadać i za każdym razem się podnosić. A powstanie po ogromnym upadku to sukces ogromny, nie doceni ten, kto nie przeżył czegoś takiego.
Ostatnie kilka dni coś mi uświadomiło. Przez połowę wakacji wolałam leżeć w łóżku, prawie całe dnie, nie miałam chęci na nic, spałam bardzo długo a resztę czasu spędzałam, oglądając telewizję. Nie było fajnie, wydawałoby się tak, ale to nieprawda. Nikt na mnie nie krzyczał, że leniuchuję, nie dostawałam szlabanów, nic z tych rzeczy. Jednak ile można? Więc któregoś wieczora pomyślałam sobie, że mam przecież tyle rzeczy do zrobienia, mam pakiet do nauki japońskiego, mam pokój do przemeblowania, mama potrzebuje mojej osoby obok siebie, ja sama potrzebowałam wstać, poczuć na twarzy promienie wschodzącego słońca i po prostu żyć, od rana do nocy, a nie zaczynając dzień od popołudnia i żyjąc nocą, kiedy wszyscy inni spali. W ten sposób wymyśliłam plan na resztę wakacji: wstawać rano, uczyć się, korzystać z dnia i być tu i teraz. Idzie mi dobrze, nie powiem, że nie. Poza tym, to świetne uczucie, kiedy wstajesz rano kompletnie wyspany i od razu zabierasz się do działania. Chyba przygotowuję się do dorosłego życia, jestem coraz bardziej gotowa. (XD) Ale to dobrze, od września prawdopodobnie będę zdawać prawo jazdy, za rok kończę szkołę i będę szukać pracy - czas najwyższy, by zacząć myśleć trzeźwo.
Nie ma słów, aby opisać to co teraz czuję. Zmiany, jakie we mnie zaszły, to jest coś niezwykłego. Wmawiajcie mi, sobie, innym, że cuda się nie zdarzają - ludzie dokonują cudów sami, w sobie.
poniedziałek, 20 lipca 2015
#1
Wyobraźnia służy nie do tego, by od rzeczywistości uciekać, lecz by ją zmieniać.
Coś nowego. Pamiętnik online, czyżby? Być może, bardzo prawdopodobnie, choć nikt nie musi tego czytać, nie dbam o to, robię to z czystych chęci skrobania czegokolwiek na laptopie, pisanie na papierze bywa męczące. Mimo to nie zamierzam zaprzestać prowadzenia notatników, absolutnie.
Od wczoraj ślęczałam trochę nad nieszczęsną Chip-Chan. Czytałam, oglądałam, szukałam, dowiedziałam się paru rzeczy, ale wszystko to są przypuszczenia, nie natrafiłam nigdzie na żadną sprawdzoną i pewną informację. Po tylu latach ludziom nudzi się obserwowanie osoby, która właściwie niczym nie zachwyca. Owszem, jej postać jest interesująca, jej tryb życia, a właściwie wegetacji, bo życiem trudno to nazwać. Ale nie do przesady, lata obserwacji i nic nowego, może jedynie to, że ostatnimi czasy jej stan się pogorszył. Mimo wszystko, ciekawa sytuacja, więc zamierzam wracać do niej co jakiś czas.
Rozmyślałam trochę dziś nad swoim życiem, rozmawiałam również z rodzicami. Dużo się zmieniło, naprawdę. Przede wszystkim ja się zmieniłam, to ważne. Kiedyś nie pomyślałabym, że będę mogła luźno usiąść z rodzicami i porozmawiać, od rzeczy jak i o poważnych sprawach, o naszej rodzinie albo po prostu o tematach, które nas interesują. Dużo wnoszą takie rozmowy, to im zawdzięczam najwięcej w kwestii zmian, jakie we mnie zaszły. Nie czytam książek, jak robi to reszta rodziny. "Człowiek leniwy wybiera najprostsze i najskuteczniejsze rozwiązania", czy jakoś tak. Mnie w zupełności wystarczają rozmowy, sam fakt, że nie jestem traktowana z góry, a na równi, to jest naprawdę bardzo ważne. Dużo czerpię słuchając, o czym mówi tata, mama czy siostra, jeśli to zapamiętam zawsze mogę do tego wrócić, jeśli zapomnę - nie ma problemu, rozmawiać można kiedykolwiek, nie jest to żadne ograniczenie. Problem mam często z przekazaniem tej wiedzy, choć staram się jak mogę i pozytywne skutki są, jak najbardziej. Nie zawsze, ale jeżeli ktoś szczerze chce sobie pomóc - to działa.
Pragnę dzielić się z ludźmi dobrą energią, myślami i pozytywnym nastawieniem. Ci, którzy nie spróbują, nie docenią tego, wydaje się im, że "inaczej się nie da". Też żyłam z tym przekonaniem, ale znalazły się osoby, które skutecznie mi to wyperswadowały. Nawet jedna szczera, pomocna dłoń wystarczy, by zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko jest możliwe, jeżeli naprawdę tego pragniesz.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)